Marcin Drews napisał(a):Cóż zresztą w zamian? Może Kolega podpowie? Tyle że oni i tak tej pozycji nie czytają.
Są tacy, którzy czytają. Problem w tym, że nikt się uczniów o to nie pyta. Ja wczoraj zapytałem uczniów liceum, jakie książki, z kanonu ich ulubionych, widzieliby w charakterze szkolnych lektur wartych omówienia. Ktoś powiedział "Mistrz i Małgorzata", ktoś inny "Diuna". Nie jest więc źle. Z drugiej strony jednak, gdy zapytałem o Vonneguta, odpowiedzią była cisza. Nikt tego nazwiska nie kojarzy...
Pewnie, że są tacy, którzy czytają. Tylko że jest ich zatrważająco mało i w dodatku z roku na rok coraz mniej.
Natomiast nie rozumiem wypowiedzi Kolegi, że się nikt uczniów nie pyta, co czytają. Czyżby takie pytanie sprawiło, że zaczną czytać? Bo przeciez nie chodzi o tych, którzy czytają, ale o tych drugich.
Z drugiej strony sugestia, żeby ustalać lektury wg tego, co uczniowie czytają, jest też nieporozumieniem. Przecież wychodzimy z założenia, że musimy ich uczyć/kulturyzować, bo nie umieją/nie są zakorzenieni w kulturze. Czyli nie nadają się jako wskaźniki, czego uczyć/czym kulturyzować. Ci, którzy wskażą nam sensowne lektury samym wskazaniem udowadniają, że nie są naszym problemem.
Co do propozycji lekturowych: "MiM" jest lekturą obowiązkową. "Diuna" raczej nią nie zostanie, bo z całym szacunkiem do Franka Herberta, jest to dobra literatura, ale daleko jej do poziomu wielu aktualnych lektur obowiązkowych. Jako stary fantasta powitałbym to z radością, ale z drugiej strony wiem, że dla wielu uczniów, którzy nie kochają sf i fantasy, byłaby to paskudnie gruba nieciekawa cegła. Od wielu lat omawiam "Władcę Pierścieni", "Czarnoksiężnika z Archipelagu", "Solaris" i pomijając problemy z nieczytającymi, tylko LotR nieźle idzie, i to dzięki Jacksonowi. Mimo kongenialnego tlumaczenia Barańczaka nieźle muszę się nagimnastykować, by nie-fantaści nie kręcili nosem na LeGuin. A całe grupy niegłupich dziewczynek określają "Solaris" jako nudne!
No to jednak trzeba jakoś zrobić, by czytali. Tylko jak?
Marcin Drews napisał(a):Tu trzeba psychologii i socjotechniki. Są nauczyciele, za którymi uczeń pójdzie w ogień, a to dowód, że można jeszcze młodych zaktywizować.
Szanowny Kolego! Toż rozmawiamy o rozwiązaniach systemowych, do wprowadzenia w każdej szkole. Nie możemy tu odwoływać się do osobistych zdolności/charyzmy. Chyba że Kolega sugeruje, że przy rekrutacji na studia nauczycielskie należy wprowadzić testy osobowościowe.
Poziom etyczny nauczycieli moim zdaniem jest niemożliwy do podniesienia bez podniesienia pensji. Bez dobrej płacy za dobrą płacę większość uczących to będą odpady rynkowe. Niekompetentne i słabo zainteresowane uczeniem.
Marcin Drews napisał(a):Na pewno zgadzam się z drugą częścią wypowiedzi. Zawsze zresztą twierdziłem, że wszelkie służby publiczne winny być opłacane lepiej. Z drugiej jednak strony niebezpiecznie zbliżamy się do ideologii "słabo pracuję, bo słabo mi płacą", a chyba nie tędy droga.
Proszę nie mieszać skutku z przyczyną. Nie mówimy, jak nauczyciele uzasadniają to, że słabo pracują, ale dlaczego do tego zawodu trafiają tak niekompetentne osoby. Mówimy o wielkich zbiorach ludzkich w gospodarce rynkowej. Podstawowym parametrem atrakcyjności zawodów jest płaca. Owszem, ważny jest też prestiż społeczny i dość nieokreślona "ciekawość" zawodu, ale w tych parametrach zawód nauczycielski też nie jest zbyt atrakcyjny.
Nie widzę wielu dostatecznie istotnych elementów wspólnych między kodeksem drogowym a kulturą wysoką. Porównanie jest nieprawomocne.
Marcin Drews napisał(a):Miałem na myśli podejście do tematu. Zakładając, że nauczanie na wysokim (czyli, mówiąc szczerze, na przyzwoitym) poziomie to mit, godzimy się ze stwierdzeniem, że miernota to standard i szczyt naszych możliwości. A skąd moje porównanie? Otóż w Polsce notorycznie łamie się przepisy drogowe - np. przekracza prędkość. Wracając ubiegłej nocy z Pragi, już po polskiej stronie granicy, co kilka kilometrów natykałem się na radar stacjonarny, który poprzedzany był znakiem informacyjnym. Efekt? Nie dało się przekroczyć dozwolonej prędkości. A przecież ktoś mógłby powiedzieć, iż nie ma sensu inwestować w sprzęt elektroniczny na drogach, bo przymuszenie kierowców do zachowania odpowiedniego respektu dla przepisów to tylko kosztowny mit.
Oj, proszę Kolegi! ;) Toż pisałem nie o słabym nauczaniu, ale o kulturze wysokiej (czy aby nie jest ona elitarna)! Inaczej ujmując (jak dwa posty temu): czy aby nie jest mitem, że da się prawie wszystkich tak nauczyć/kulturyzować, że staną się członkami/odbiorcami kultury wysokiej.
Nie wiem, czy mam się ustosunkowywać do powyższej wypowiedzi, bo nie jest ona na temat. Choć oczywiście zgadzam się z wymową powyższych słów Kolegi. Ale, powtarzam, nie o tym mówiliśmy.