sądziłem, iż zakaz, o którym Kolega pisał, był wydany bezprawnie, a motywacja jego też nie jest właściwa
W dużym skrócie można powiedzieć, że motywacją była zazdrość. A przynajmniej mam podstawy, by tak sądzić. Problem pojawił się tak naprawdę wcześniej, gdyż odważyłem się zakwestionować kompetencje dwojga doradców metodycznych, których wyznaczono do prowadzenia kursu komputerowego (jeden z nich podczas pierwszych zajęć nie poradził sobie ze znikającym paskiem zadań Windows i zgłosił dyrekcji... awarię, której winny miałem być ja...). Ale to historia smutna i nie warto jej tu opowiadać.
co takiego znaleźli w tej działalności nauczyciele i dyrekcja, że nie zważąją na nieprzychlność PCE?
Powrót do szkół zawdzięczam pedagogom. Miałem przyjemność przedstawić im referat dotyczący problematyki cyberkultury i najpewniej do nich trafiłem, bo to właśnie oni zaczęli mi organizować spotkania. Potem zrobiono ewaluację mojej pracy, która wypadła, muszę to powiedzieć, w 100 % pozytywnie.
Krótko potem zakazano mi opuszczać mury PCE. Notoryczne telefony szkolnych pedagogów musiały być jednak na tyle irytujące, że dyrekcja PCE uznała, iż, mówiąc kolokwialnie, robi się smród i lepiej przywrócić poprzedni porządek rzeczy, tym bardziej, iż placówka może na tym tylko zyskać.
Co ciekawe, o referaty prosiła też młodzież - w kilku przypadkach nauczyciele dzwonili dlatego, iż o spotkaniach dowiedzieli się od uczniów właśnie.
Moja metoda jest prosta. Wiedza jest dla mnie pasją, a pasją łatwo zarażać, jeśli jest sie równie komunikatywnym, co szczerym. Do tego szczypta socjotechniki i trochę zgrabnej konferansjerki. Oczywiście nie ja ten styl wymyśliłem, a tajemnicą poliszynela jest, iż trzeba uczniom coś dać, by coś od nich wziąć.
Przyznam szczerze, iż sposób referowania tematów trudnych w taki sposób, by stawały się one proste i logiczne, podpatrzyłem u dra inż. Witolda Szymańskiego (
http://bazy.opi.org.pl/raporty/opisy/osoby/60000/o60649.htm), którego znakomite, prześwietne wręcz wykłady pozostawiają niezatarte wrażenie! Nie było to dla mnie trudne, zważywszy, iż mam praktykę w prowadzeniu tak audycji na żywo, jak i imprez masowych.
Reasumując, chcę trafić do młodzieży i potrafię to zrobić bez naginania zasad dobrego wychowania czy poprawnej polszczyzny. A za swój największy sukces uznaję w tym wszystkim fakt, iż udało mi się wytłumaczyć ideę simulacrum... uczniom czwartej klasy szkoły podstawowej.
Sądząc z wykładu na konferencji, nie ma Kolega zbyt wysokiego mniemania o nauczycielach.
To prawda, choć oczywiście znam i wielu wspaniałych nauczycieli! Wystarczy wspomnieć naszego Szanownego Kolegę, Tomka Smejlisa, który, nawiasem mówiąc, do dziś nie pochwalił się nam tu swoją pracą doktorską. Tomek znakomicie potrafi przekazywać wiedzę, ma dar współpracy z młodzieżą, a przy tym jest erudytą i zarazem człowiekiem o ujmującej osobowości.
Skąd jednak moje złe zdanie? Ukułem je na kowadle takich oto skandalicznych przypadków:
http://www.wm.pl/Index.php?ct=bartoszyce&id=865444.
Na palcach nie zliczę już nauczycieli, których znam, a którzy mówią: "poszłem", "wziąść", "wcisłem", "trzeci maj", "włanczać" etc. Nie ma dla takich przypadków usprawiedliwienia, bo, jak już wspomniałem, pewna mądra księga mówi, iż gdy ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną.
To, co teraz powiem, naukowe nie będzie, natomiast jest ponurą i wciąż skrywaną rzeczywistością.
Gdy kończyłem liceum, społeczność szkolna dzieliła się na trzy grupy. Pierwszą stanowili intelektualiści nierzadko z zacięciem artystycznym. Szli oni najczęściej na Politechnikę lub też studiowali sztuki piękne. Zostawali inżynierami, pionierami nowych technologii, artystami.
Druga grupę stanowili ludzie o spojrzeniu ekonomicznym. Po szkole prędzej czy później stawali się oni różnej maści biznesmenami - od tych małych ze szczęką na bazarze po dyrektorów w firmach leasingowo-kapitałowych.
Trzecią, najgorszą grupę stanowili leserzy bez ambicji - ci, którym logika i wyobraźnia były obce, a którzy mieli jedynie dar pamięciowego opanowywania materiału celem zaliczenia i... zapomnienia. Ci najcześciej wybierali zawód... nauczyciela, bowiem pociągał ich fakt, iż wystarczy skończyć dwuletnie studium (choć nie wiem, czy tak jest i dzisiaj) i natychmiast dostać etat z dwumiesięcznym płatnym urlopem letnim, płatnymi feriami i możliwością rocznego urlopu zdrowotnego.
W każdym razie gdy odwiedzam szkoły, ze zgrozą spotykam tam swoich znajomych - tych, których zapamiętałem, jako najmniej ambitnych i zdolnych... Niech mnie Bóg broni, bym oddał im pod opiekę własne dzieci.
Ta nasza polska oświata jest nieco faryzejska - z zewnątrz pobielana, gdy tymczasem środek toczy zgnilizna. Wiem, że tego nie zmienię, ale i wiem, że pewne rzeczy jestem w stanie młodym ludziom wytłumaczyć lepiej, niż moi koledzy, którzy od dawna pozostają w tyle i stracili u własnych uczniów wszelki posłuch.
I jeszcze raz - znam wielu znakomitych nauczycieli. I póki będą oni uczyć, póty będzie szansa na poprawę. Ale i trzeba nam nowych kadr, nowych programów i nowych narzędzi... I weryfikacji zasiedziałej kadry, niestety.